środa, 6 września 2017

"Ja, pustelnik" - miej serce i patrzaj w serce

Pierwsze skojarzenie z Piotrem Pustelnikiem? Trzeci (po Jerzym Kukuczce i Krzysztofie Wielickim) polski zdobywca Korony Himalajów i Karakorum. Człowiek wytrwały, bez wahania podejmujący trudne decyzje. Stawiający pomoc drugiemu człowiekowi zawsze na pierwszym miejscu. Takie były moje pierwsze myśli. Powierzchowne, oparte głównie na książkach, artykułach i filmach, gdzie pojawiały się o himalaiście jakieś wzmianki. Nie znałam Piotra ani jego dokonań zbyt dobrze. Kilka gór ośmiotysięcznych zdobył jeszcze przed moim urodzeniem, pozostałe - gdy byłam dzieckiem. Wiedziałam właściwie tylko tyle, że na uzbieranie czternastu wejść potrzebował dwudziestu lat - sporo.


Dlatego gdy dowiedziałam się, że jego książkę można kupić przedpremierowo na zakopiańskich Spotkaniach z Filmem Górskim, wahałam się tylko kilka sekund. Zaczęłam czytać jeszcze w drodze powrotnej (a że droga była nieco okrężna, to i czasu na czytanie sporo). Wciągnęłam się i dwa dni później było już po wszystkim.

Z prawie pięciuset stron lektury wyłania się obraz człowieka, który całe życie się boi. I tak sobie myślę, że to wymaga dużej odwagi, żeby przyznać, że w wieku czterdziestu czy pięćdziesięciu lat wciąż siedzi w Tobie mały Piotruś z chorym sercem, pytający: "a co, jeśli nie dasz sobie rady?". Przyznaję, momentami trochę mnie irytowało ciągłe o tymże strachu wspominanie. Acz z drugiej strony było to doświadczenie odświeżające. Bo pytanie: czy się tam nie boicie? należy do tych "ulubionych", zapewne zaraz po dlaczego się wspinacie?. Właściwie wcale się nie dziwię - publiczne grzebanie w emocjonalnych bebechach zapewne do najprzyjemniejszych nie należy.


Piotr Pustelnik odpowiedział poniekąd niepytany. Pisze o trwającym pół roku "epizodzie szpitalnym", którego konsekwencją był późniejszy strach Pustelnika i jego rodziców. Pisze o swoich obawach przed słabością i "przeciętniactwem". W ten czy inny sposób wspomina o strachu niemal przy każdej kolejnej wyprawie. I tylko nie sposób nie zastanawiać się, na ile problem tkwił w ograniczeniach fizycznych, a na ile w podpowiadającej katastroficzne scenariusze głowie? Przecież Piotr ma na swoim koncie również nieprzeciętne, a wręcz bardzo ambitne wspinaczkowe przejścia - jak choćby próby na Annapurnie z Peterem Hamorem i Piotrem Morawskim.

Ale, ale - to wbrew pozorom nie jest książka o baniu się, tylko o tegoż strachu przełamywaniu. Pierwsze skrzypce grają góry, te Najwyższe. Podróżujemy w czasie i przestrzeni: od zdobytego na wyprawie z Wandą Rutkiewicz Gaszerbruma II po ostatnią próbę na Annapurnie. Krótkie rozdziały, każdy opatrzony odpowiednią datą, zdecydowanie ułatwiają odnalezienie się w gąszczu górskich przygód Piotra. Przygód, które przez dwie dekady stanowiły oś jego życia, odsuwając na boczny tor sprawy zawodowe i rodzinne. O tych ostatnich autor - zgodnie zresztą z zapowiedzią - konsekwentnie opowiada niewiele. Skupiamy się więc na kolejnych górach, partnerach wspinaczkowych i zabawnych bądź też mrożących krew w żyłach sytuacjach.


Na okładce Piotr zastanawia się nad tym, co pchnęło go w Góry Wysokie: "...zrozumiałem, że za odpowiedź wystarczą trzy słowa: Przypadek, (Paniczny) Strach i Partnerstwo." Ta ostatnia jest dla niego absolutnie nadrzędna. W trakcie wspinaczkowej kariery wiązał się liną m.in. z Józiem Goździkiem, Ryśkiem Pawłowskim, Darkiem Załuskim, Peterem Hamorem i Piotrkiem Morawskim. Z dwoma ostatnimi stworzył niesamowity zespół, ochrzczony przez nich samych mianem "Tres Pedros". Łączyły ich bardzo silne, braterskie więzi. (O których Piotr sporo opowiada.) I tylko przykro, że już nigdy nie spotkają się w tym składzie - w górach czy na nizinach. (Piotrek Morawski zginął w 2009 roku na Dhaulagiri.)

Książkę czyta się świetnie: płynnie i bardzo szybko. Kilkustronicowe rozdziały oraz gawędziarskie zacięcie Piotra nie pozwalają na znudzenie tematem. Docenić należy też staranność redakcyjno-korektorską: wszystkie przecinki i literki są na swoich miejscach, nie wyłapałam również żadnych niezręczności językowych. Właściwie powinien to być standard, ale bywa różnie... Do tego bogata warstwa zdjęciowa, bezpośrednio korespondująca z tekstem.


Podoba mi się również wyraźne oddzielenie roli obu Piotrów: Pustelnika (autora) i Trybalskiego (który jego opowieści wysłuchał). Tego zabrakło mi na przykład w (skądinąd też bardzo ciekawej) biografii Adama Bieleckiego. W "Ja, pustelnik" głównym narratorem jest oczywiście himalaista (inne rozwiązanie byłoby cokolwiek dziwne w przypadku autobiografii), zaś co jakiś czas pojawiają się fragmenty zapisane kursywą. Wtedy głos zabiera Piotr Trybalski, znacząco poszerzając perspektywę czytelnika. Dopowiada - czasem są to niejako didaskalia prowadzonych przez dwóch Piotrów rozmów, innym razem notka encyklopedyczna na temat poszczególnych ośmiotysięczników, jakieś dopowiedzenie do biografii Pustelnika czy też opis sceny z filmu, w którym ten się pojawia. Moim skromnym zdaniem bardzo udany zabieg.

Gdy w deszczową sobotę złapałam Piotra Pustelnika przed festiwalowym namiotem, z uśmiechem podpisał książkę. Jako, że przyniosłam dwa egzemplarze - swój i kolegi - przypomniała mu się pewna anegdotka:
Ktoś przyszedł do Machnika z pięcioma egzemplarzami jego książki. Machnik podpisywał, ale przy piątej sztuce coś go tknęło: "a po co ci tyle książek?". Ów odparł z rozbrajającym uśmiechem: "a, bo za pięć Machników dostanę jednego Kukuczkę".

Na koniec cytat, który szczególnie zapadł mi w pamięć:
[Krzysiek Wielicki] spotkał legendarnego brytyjskiego wspinacza Christiana Boningtona, przywitali się i Bonington, patrząc na ludną i gwarną bazę, powiedział do Krzyśka: "Chyba urodziliśmy się w niewłaściwym czasie". W tych słowach zabrzmiała tęsknota za tym, żeby w górach było pusto i cicho. Żeby góry były teatrem naszych przeżyć, by w tym teatrze można było poczuć emocjonalne uniesienie, głębokie, wewnętrzne, by nic go nie zakłócało."

W bazie pod Everestem może nie, ale z pewnością są nadal góry, drogi, miejsca, gdzie taka pustka i cisza panuje. Być może Krzysztof Wielicki będzie miał okazję zaznać jej już tej zimy pod K2. Oby.

Wypowiedź Piotra Pustelnika przywiodła mi zaś od razu na myśl piękne słowa Anatolija Bukriejewa:
Mountains are not stadiums where I satisfy my ambition to achieve. They are cathedrals where I practice my religion.