Gdy weszłam do środka jakieś pół godziny wcześniej, trwała właśnie zacięta walka o ostatnie miejsca siedzące. To akurat w Południku standard. Próbuję dosiąść się do jednego ze stołów, jednak okazuje się, że wszystkie miejsca są już zajęte. W końcu udało mi się znaleźć wolny kącik, chwilę później przyszedł Zbyszek i na dzień dobry okazało się, że on to mnie jednak nie do końca przypadkiem na to akurat spotkanie namawiał. Otóż Zbyszek zna prowadzącego, więc wkrótce poznaję Roberta i ja. Następuje obopólne stwierdzenie, że "ja to Cię już chyba gdzieś widziałem/am" (przy czym konkluzja oczywiście była taka, że do owego gdzie to już raczej w tym życiu nie dojdziemy). Potem jeszcze ostatnie papierosy, ostatnie zakupy przy barze i można zaczynać.
A o czym było? Posiłkując się opisem z fejsbukowego wydarzenia: "O zachowaniu białych niedźwiedzi, chodzeniu po tundrze bez gubienia kaloszy, jeździe skuterami po lodowcach i o życiu w Polskiej Stacji Polarnej w Hornsundzie opowie Robert Pogorzelski, uczestnik całorocznej wyprawy polarnej PAN 2015/2016." Krótko: w moim prywatnym rankingu jedna z najlepszych prelekcji ever. Wyszłam zachwycona. Dlaczego? O tym za chwilę. A póki co bardzo mocno zachęcam do poczucia tej atmosfery choć w niewielkim stopniu na własnej skórze...
(Film udostępniony na wydarzeniu.)
Najbardziej zapamiętałam chyba umiejętne żonglowanie nastrojem. Nie dość, że płynnie przechodziliśmy od śmiechu i radości do smutku i melancholii - to często te wszystkie uczucia mieszały się naraz w różnych proporcjach. Usłyszeliśmy o pięknie białej krainy Spitsbergenu, o Polskiej Stacji Polarnej, która staje się domem, o ludziach i zwierzętach, które stają się rodziną, ale też o nieustającej tęsknocie za "prawdziwym" domem i rodziną, o dzwoniącej w uszach ciszy i monotonii lodowej pustki.
Pojawiły się porady z gatunku tych praktycznych, czyli jak i w czym chodzić po tundrowych bagnach czy też co trzeba zabrać na trzynaście miesięcy pobytu na (niemal) odciętej od świata wyspie. Były też opowieści o ważnych dla Stacji postaciach: o założycielu Stanisławie Siedleckim, o odwiedzającym zimowników duchownym, który jest podporą dla wszystkich niezależnie od wiary i w końcu o... psie Brzydalu. A to wszystko ilustrowane niesamowitymi zdjęciami. Zasłuchałam i zapatrzyłam się tak, że nawet nie przyszło mi do głowy robić notatek czy zdjęć - teraz bardzo żałuję...
Roberta nie wybił z rytmu nawet duet starszych panów, nieustannie zadających trudne pytania natury... hm, politycznej. Ze spokojem odpowiadał, po czym powracał do przerwanego wątku - klasa! Choć w sumie powinien się cieszyć, bo przynajmniej oszczędzone zostało mu gromkie "dla kogo tosty prowansalskie?!", przerywające wypowiedź tuż przed puentą anegdoty czy kluczowej historii... Takie to częste urozmaicenie południkowych prelekcji ;)
Po więcej informacji odsyłam na stronę Polskiej Stacji Polarnej Hornsund i jej profil fb.
(Ach, a o co chodzi z tytułowym Biegunem? Już tłumaczę. Biegun to jeden z kilku szczeniaków urodzonych na terenie stacji - genezy imienia wyjaśniać chyba nie trzeba. Zimownicy postanowili zaadoptować każdego z psiaków i Robertowi przypadł właśnie ten. Teraz powinien być gdzieś na końcowym etapie transportu Bieguna z bieguna - no, prawie - do Polski. Trzymamy kciuki!)