sobota, 14 kwietnia 2018

Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda, czyli Sztafeta Górska

Tego jeszcze nie grali! Z początkiem kwietnia, gdy do Kotliny Kłodzkiej zawitała już wiosna, rozpoczynają się ostatnie przygotowania do jedynej w swoim rodzaju imprezy - Sztafety Górskiej. Ponad siedemdziesiąt kilometrów pięknej i trudnej trasy poprowadzonej przez polskie i czeskie drogi i bezdroża. Każdy z trojga członków sztafety ma do pokonania ponad dwadzieścia kilometrów. Poszczególne odcinki nie są sobie równe długością ani trudnością, dlatego bardzo ważne jest odpowiednie taktyczne ustawienie zmian - o czym dotkliwie przekonamy się w biurze ;) Cały dystans można pokonać także jednoosobowo - w opcji solo. Tyle teorii, a jak wyszło w praktyce?

Trasa była wymagająca... fot. Rafał Bielawa

Po drobnych roszadach w planie zajęć udaje mi się ruszyć już w czwartek rano. Z Warszawy najsensowniejszą opcją dojazdową wydaje się ta w wersji pociąg do Wrocławia + bus do Kudowy. Jakby nie liczyć, pół dnia w podróży niewyjęte. Jednak nie ma tego złego - w pociągu udaje się nadrobić jeszcze uczelniane zaległości. Potem tylko nużące trzy godziny w busie i już mogę zacząć wdychać uzdrowiskowe powietrze :)

Pierwszy wieczór poświęcamy na rozpoznanie terenu. O ile w Lądku nauczyłam się już nawigować bez większego problemu, o tyle Kudowa okazuje się dla mojej zerowej orientacji w terenie pewnym wyzwaniem. Tym niemniej prędzej czy później udaje się ogarnąć kluczowe punkty, takie jak na przykład Żabka :D Dzisiaj czeka nas niespotykany luksus - nocleg w łóżku! Ale spokojnie, jutro przeniesiemy się na salę gimnastyczną i wszystko wróci do normy ;) Póki co wieczorna nieoficjalna odprawa i równie nieoficjalna integracja. Trochę z rozsądku, a trochę z bólu głowy uciekam spać już koło północy.

Piątek to już robota na całego. Moje wolontariackie zadania to właściwie lustrzane odbicie tych na Ultra Mazurach - najpierw biuro zawodów, potem strefa mety. Biuro Zawodów znajduje się w całkiem przyjemnych wnętrzach Pijalni Wód. Dookoła kawiarnia, kuracjusze i nawet mini dżungla... Tak to można pracować! Na dobry początek do spakowania mamy jakieś 250 pakietów. Szczerze - po DFBG takie liczby nie robią już na mnie wrażenia :D Powoli układamy z Anią wszystkie potrzebne elementy: mapy, żele, batony, buffy, wody, ulotki, kupony... Potem całe to towarzystwo do torby i gotowe. W międzyczasie uciekamy na obiad i lody (mmm!), potem jeszcze rozkładanie ostatnich rollupów... i można zaczynać!

Fot.Gordon

Jakieś pięć minut przed otwarciem biura na miejsce dociera pomiar czasu z dość istotnymi z punktu widzenia biegaczy akcesoriami - numerami startowymi i czipami. O szesnastej zaczynamy działać. Przed jutrzejszym startem odwiedzi nas niemal pięćset osób (120 sztafet x 3 zawodników + 120 biegaczy solo), więc jest co robić. Szybko wpadamy w rytm. Sprawdzić dokument tożsamości, wydać oświadczenie, wprowadzić ewentualne zmiany, dopilnować kolejności podpisów, wydać numer i czip, wydać pakiet. Jednocześnie odpowiadając na różniste pytania. Rzucamy do siebie tylko krótkie: "poproszę numer 159", "tu będzie zmiana". Właśnie, zmiana. Nasza największa zmora ;) Otóż regulamin do ostatniej chwili dopuszcza różnego rodzaju korekty w składzie sztafet: wymianę jednego lub dwóch zawodników oraz zmianę kolejności biegu. Na takie zmiany decyduje się niemal co druga sztafeta, co oznacza, że musimy być bardzo czujne przy wydawaniu czipów i numerów startowych (które są przypisane do określonej zmiany). Mimo konieczności wytężenia zwojów mózgowych znajduje się oczywiście czas na żarty i uśmiechy. Inaczej Załoga Górska nie byłaby sobą!

Punkt dwudziesta druga zamykamy Biuro na cztery spusty i ruszamy na odprawę w Teatrze Zdrojowym. Tam spotykamy się już w pełnym składzie. Wolorodzina w komplecie :) Silna ekipa znakarzy pod kierownictwem Martyny już od czwartku dzielnie zawieszała tysiące taśm na trasie, również biuro zarządzane przez Ewę i ekipa techniczna podlegająca Radkowi działały już od wczoraj. Jednak dopiero na odprawie do końca klaruje się skład poszczególnych punktów odżywczych i ustawienie sędziów tras. Szczególnie przeciągają się burzliwe obrady ekipy znakarsko-sędziowskiej. Późnym wieczorem w podgrupach docieramy do szkoły. Tam szybka kolacja i wewnętrzna walka - iść spać czy jeszcze pogadać? W końcu dla większości z nas dzień zacznie się jutro baaardzo wcześnie. Ostatecznie zdrowy rozsądek ucieka z podkulonym ogonem i zasypiam dopiero jakoś po pierwszej w nocy.

Na robocie. fot. Piotr Kuśmierz

Pobudka przed piątą literalnie boli. Ale cóż, nie od dziś wiadomo, że na imprezy z Załogą nie jeździ się po to, żeby się wyspać. Sen jest dla słabych ;) Dlatego bez zbędnych sentymentów zagarniam rzeczy, nakładam "firmową" koszulkę i wytaczam się na światło jarzeniówek. Weryfikacja zawodników w biurze zaczyna się o 5.30, o podobnej porze wyjeżdżają ekipy na pierwsze punkty i ekipa techniczna. W trybie zombie robię sobie herbatę do termosu i kanapki, w biegu chwytam darowanego tosta i już czas biec do Pijalni. Tam - armageddon. Ewa z Olgą uwijają się już jak w ukropie, a do obydwu stanowisk długie kolejki. Kolejne pół godziny to średnio skuteczna próba zmuszenia zaspanego mózgu do pracy na najwyższych obrotach. Multitasking jest w cenie. W jednej ręce oświadczenie, w drugiej pakiet, w trzeciej czip. Oczami przelatuję po danych w dowodzie, odpowiadam na ostatnie pytania i wątpliwości.

Chwilę przed siódmą biegniemy z Anią zobaczyć start. Potem już trochę spokojniej - pakiety dla vipów, sprzątanie i pakowanie biura. Przed dziesiątą mam wrażenie, jakby minął już cały dzień :) Spływają pierwsze meldunki, mniej lub bardziej skutecznie próbujemy śledzić kolejność przebiegających przez punkty zawodników. Odjeżdżają kolejne autokary, które wiozą członków sztafet do stref zmian: na Hvezdę i do Karłowa. Po południu napięcie powoli rośnie - czekamy na pierwszego!

fot. Piotr Kuśmierz

Na mecie już wszystko gotowe - pomarańcze i banany pokrojone, izo i woda rozlane, żelki też czekają ;) Jest nawet profesjonalny stojak na medale! Dołącza do nas silna ekipa wolontariuszy - uczniowie kudowskiego liceum. Snujemy się trochę bez celu - czy to już? Biegnie czy nie biegnie? W końcu jest! Linię mety pierwszy przekracza Czech Pavel Brydl, który wraz z kolegami z zespołu wygrywa klasyfikację sztafet. Podium uzupełniają teamy Inov8 i Dacza Turysty i Biegacza.

Powoli wypełniają się kolejne klasyfikacje: sztafet kobiecych i mix. Dobiega zwycięzca solo Jan Napravnik (a więc mamy dziś czeski dublet!), zaś wśród pań wygrywa Baskijka Elena Carvillo Arteaga. Cóż, w końcu to Międzynarodowa Sztafeta Górska ;) Różnice czasowe między kolejnymi zawodnikami są jednak na tyle duże, że jednoosobowa komórka medalowa w postaci mojej skromnej osoby bez problemu nadąża z dekorowaniem kolejnych zawodników.

Się zmęczyłam :) Fot.Gordon

W międzyczasie zaliczam również kilkunastosekundowy debiut za mikrofonem, gdy inne obowiązki wezwały na chwilę niezastąpionego konferansjera Wojtka Helińskiego :D Oj, nie dla mnie taka kariera... Wraz z mijającymi godzinami nieuchronnie przychodzi zmęczenie, gdy organizm zaczyna sygnalizować, że właściwie to on by się chętnie przespał - ale nic z tego! Na pomoc przychodzi znany i lubiany energetyczny zespół Heebie Jeebies. Trochę tańców z medalami i od razu mi lepiej :) Późnym popołudniem w okolicach mety zaczynają pojawiać się wolontariusze zjeżdżający z poszczególnych punktów na trasie biegu... z niektórymi osobami udaje się zamienić kilka słów, zaś właściwie do limitu czasu przy medalach zostanie ze mną Artur - za co serdecznie dziękuję, uratowałeś mnie od niechybnej śmierci z nudów! ;)

Fot.Gordon

Ze względu na trudne warunki na trasie głównodowodzący imprezą Piotr Hercog decyduje o przesunięciu o pół godziny limitu czasu. O rzeczonych warunkach wiem tyle, ile usłyszałam od znajomych znakujących czy zbierających trasę, ale faktem jest, że sporo osób przybiega tuż przed pierwotnym limitem, a kilka korzysta z jego przedłużenia. Radości na mecie, mimo widocznego koszmarnego zmęczenia, opisać nie sposób :) Wieczorem - mniej więcej równolegle z dekoracją najszybszych dzisiaj zawodników - rusza wielkie sprzątanie. W kilka godzin zniknie wszystko - strefa startu/mety, bufet, scena, branding, biuro... A gdy cały ten majdan zostanie już odpowiednio spakowany - nadejdzie czas na świętowanie i nocne Polaków rozmowy będą trwały długo w noc :)



Plan na niedzielę obejmuje zasadniczo głównie powrót do domu - ale jak wiadomo plany są po to, żeby je zmieniać. Wraz z Kasią, Andrzejem, Kulą i dwoma Arturami ruszamy na podbój czeskich skalnych miast zakończony obiadem w Pasterce. Jest cudownie, widokowo i wreszcie górzyście - a już bałam się, że zakończę wyjazd, zobaczywszy jedynie kudowską Pijalnię Wód i Park Zdrojowy ;) Do tego towarzystwo takie, że można góry przenosić - czego chcieć więcej? Skutkiem tego do domu wracam dopiero w poniedziałek nad ranem i wcale nie żałuję!

Zawsze wyznawałam zasadę: nie ważne gdzie, ważne z kim. A taka (wolo)rodzina to najlepsze, co mogło mnie w życiu spotkać <3 Dziękuję!

W baaardzo okrojonym składzie - pozostali jeszcze pracują. fot. Łukasz Buszka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz